Poliglota czy kabotyn?

Od kiedy w naszej rodzinie pojawił się Tolek, MaTolek i TaTolek cierpieli na chroniczny brak czasu, potrzebnego na poruszanie tematów trudnych/nie dla dzieci/zakazanych, itd. Każde próby szeptania, czy zrobienia z czegoś tajemnicy powodowały, że nasze starsze dziecko wykazywało się doskonałym słuchem oraz zmysłem łączenia strzępów pozornie niezwiązanych ze sobą informacji w jedną (zakazaną) całość. W końcu wpadliśmy na pomysł omawiania zagadnień "trudnych" po angielsku. Tak, niechcący, z języka angielskiego zrobiliśmy język codzienny; język tajmnic, sekretów, a tym samym - język bardzo, bardzo pożądany, którego nauczenie się było dla Tolka marzeniem.

TaTolek ma niesłychaną łatwość uczenia się języków. Angielskim włada biegle mimo, że praktycznie nigdy nie uczestniczył z żadnych lekcjach, portuglalskim porozumiewa się na tyle dobrze, że Brazylijczycy biora Go za Cariocę, tj. rdzennego mieszkańca Rio de Janeiro. Dodatkowo ma tę umiejętność, że po kilku słowach wie, jakim językiem porozumiewają się np. osoby mijające Go na ulicy.
MaTolek przeciwnie - po prawie 20 latach uczenia się angielskiego porozumiewa się przy użyciu prostych konstrukcji językowych i z akcentem od razu zdradzającym swoje pochodzenie (przeciwko pochodzeniu nic nie mam, za to przeciwko akcentowi - i owszem), na wieloletnią naukę innych języków lepiej spuścić zasłonę milczenia. I mimo tysięcy godzin wysiedzianych na różnych kursach, lekcjach i warsztatach językowych nie umiem rozpoznać języków, które słyszę. Nawet, jeśli różnią się od siebie tak, jak fiński i hiszpański na przykład. Rozumowo - nie wiem jak to możliwe. Potrzebuję dużo ciszy, czasu i spokoju, żeby w ogóle coś uszłyszeć.
Dlatego czekaliśmy aż Tolek podrośnie na tyle, żeby sprawdzić, po którym z nas odziedziczył talenty językowe. Powoli nadchodzi ten czas i tak...
Po pięciu miesiącach uczęszczania do szkoły międzynarodowej, Tolek zaczął posługiwać się przedziwną mieszanki jezykową. Miesza polski, angielski i niemiecki na wszelkie możliwe sposoby. Czasem łączy tylko różnojęzykowe wyrazy, czasem angielskie czasowniki zdobywaja polską odmianę, a czasem niemieckie konstrukcje pojawiają się w dwóch pozostałych językach. Niestety, zdarza Mu się też solidnie kaleczyć polski. I choć wiedziałam, że ten etap nadejdzie i zawczasu naczytałam się o tym co nas czeka, dlaczego i czemu to służy, to i tak kulejący polski drażni mnie niezmiernie. Ostatnio odbyliśmy taką oto przemiłą rozmowę:
ja: czytałeś już dziś?
Tolek: tak
ja: po jakiemu?
Tolek: po angielsku
ja: to teraz polski
Tolek: nie chcę!! Nie potrzebuję!
ja: ????????
Tolek: po co mi ten język?! w szkole się nie przydaje, po angielsku mam ciekawsze książki, a Wy i tak rozumiecie co mówię!! Nie będę już uczył się polskiego!
.... i choć widziałam, że w końcu to usłyszymy, to nie sądziłam, że tak szybko. 

Moje serce filologa polskiego zamarło, a niemiecki i angielski zaczął odbijać mi się czkawką...
w tym czasie Tolek został zakwalifikowany do próbnego programu wcześniejszego, niż poczatkowo zakładano, włączenia Go do grupy nauki niemieckiego. Podsumowanie semestralne wykazało bowiem, że wykonał gigantyczny skok angielski i nie powinno Mu to już zaszkodzić w nauce kolejnego języka...

I choć niewątpliwie talent i podejście do języków odziedziczył po Tatusiu, to nie do przecenienia jest także różnica między UCZENIEM SIĘ języka (co przypadło teraz mi w udziale), a UŻYWANIEM języka (co robi Tolek w szkole). Obawiam się, że niedługo to Tolek będzie obgadywał z Olką tajemnice w języku, którego my nie będziemy rozumieć. Ciekawe czy niemiecki stanie się dla mnie językiem tajemnic i sekretów, o którego nauczeniu się będę marzyła?

Komentarze