Święta, Święta i po Świętach...


Wyjechaliśmy na Święta w stronę słońca. Znaleźliśmy wiosnę, kwitnące kwiaty i pachnące łąki. Wyłączyliśmy telefony, odcięliśmy się od internetu i leżeliśmy do góry brzuchami... no, poza momemntami pościgów za uciekającą Lalką... Albo raczej momentami leżeliśmy, jak akurat Lalka była zajęta czymś przez 10 sekund. W każdym razie - odpoczywaliśmy, jak na rodziców zbuntowanego dwulatka przystało.
Mój plan był taki, że w między czasie zima się skończy i wrócimy prosto w objęcia wiosny lipskiej.
Prawie wyszło. ;)

Taki był widok pośredni.


W miarę pokowywania kolejnych kilometrów temperatura ładnie rosła, ptaki coraz odważniej śpiewały, a kwiaty - pachniały, Teraz nie bardzo mogę uwierzyć, że niecałye tydzień temu oglądałam takie cuda:



A Saksonia przywitała nas tak: 


Temperatura poleciała na łeb na szyję i zatrzymała się w okolicy zera. Paskudna mgła spowiła wszystko, a ciężkie chmury dobiły nas całkiem dosłownie.
W takiej uroczej, wiosennej aurze wjechaliśmy do Lipska (gdzie, szczęśliwie, śniegu już nie ma). Mimo radości z powrotu do domu, pełnego tak idealnych sprzętów jak pralka czy wygodne łóżko, z przykrością stwierdzam, że brzydota i zniszenie tego miasta wbiła mnie chwilowo w chodnik (też krzywo-kaprawy) i pozbawiła weny twórczej. Chętnie zapadnę w sen zimowy i obudzę się ciepłą wiosną.

Komentarze