książkozakupywanie

Im jestem dalej od Polski, tym bardziej tęsknię za językiem polskim - za możliwością posługiwania się nim, czytania, rozmawiania; za zrozumieniem każdego durnego napisu nabazgranego na murze czy zrozumieniem najbardziej nietrafionego żartu językowego zasłyszanego w radiu czy na ulicy.
Ze wszystkich sił dbam, żeby dzieci także czuły tę tęsknotę, żeby język polski zawsze był dla nich "naj" - najważniejszy, najukochańszy, najbardziej wyczekany; żeby znały polską literaturę, historię i historię literatury. 
I tak właśnie wpadam w manię kupowania książek. Ostatnio wyczytałam na FB takie tekścik: "Nie wydaję dużo. Tylko zaraz po wypłacie wpadam do księgarni i kupuję książkę; jedną albo dwie. Albo siedem". To ja. Co prawda wypłaty nie mam wcale, ale też wpadam do księgarni co i raz i kupuję po kilka książek. Albo kilkanaście. Dwa dni temu, po miesiącu warszawskiego maratonu towarzyskiego, wróciliśmy do Lipska. Z kilkoma nowymi książkami; albo kilkudziesięcioma.


TaTolek powtarza mi, że uzależnienia powinno się leczyć. Ale akurat książkozakupywanie uwielbiam i chyba pozostanę pacjentem odpronym na leczenie tak długo, jak nowe lektury będą nam się mieściły w domu.

Komentarze

  1. Widzisz: bo jakbyś mieszkała nie tam gdzie mieszkasz, to byśmy się powymieniały lekturami...
    Ja już marzę o wielkiej biblioteczce w moim budowanym domu (smigibuduja.pl) i żeby wstawić tam te biedne, powciskane na strychu w kartony książki sprowadzone z emigracji i nie tylko. (Ta biblioteczka to jedyny mebel, który ma konkretny wygląd i miejsce :) )

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz