miasto moje, a w nim....



Po co są wakacje? Żeby mama miała szansę odpocząć od prac domowych, tych szkolnych. Żeby pobyć spokojnie z dziećmi, pobawić się, powygłupiać, porozmawiać bez pośpiechu, żeby naciszeć się zwykłym życiem.
Nie da się ukryć, że tęsknię za Warszawą. Za połączeniem natury z kulturą, za atrakcjami dziecięcymi, za ukochanymi ścieżkami spacerowymi. Teraz mamy czas, żeby to wszystko połączyć - rodzinne spacery, rozmowy, zachwycanie się szczegółami i ogółem.


Wczoraj zapakowalismy Lalkę do wózka, Tolek wskoczył na nową, "poważną" hulajnogę i poszliśmy do jednego z naszych ukochanych miejsc - Czułego Barbarzyńcy. Szłam, wdychałam spaliny, głowa pulsowała mi w rytmie mijających nas TIRów i po prostu cieszyłam się tym, że jestem w swoim mieście. Coś jak "właściwy człowiek na właściwym miejscu". W "Czułym..." zjedliśmy rogaliki migdałowe, powdychaliśmy zapach świeżego druku, nacieszyliśmy oczy widokiem książek, zrobiliśmy stosowne zakupy. Tolek miał chrapkę na ogród na dachu BUWu i na Tarabuk, ale zawetowałam - bałam się czy starczy Mu sił na powrót na Kępę.


W drodze powrotnej wybiegaliśmy Lalkę. Byliśmy w ogrodzie odkrywców pod Centrum Kopernika. Dzieciaki skakały po metalowych kwadratach, które dzwoniły jak dzwoneczki, słuchały różnych dźwięków w srerbnych rurach i szalały jak dzikie. Patrzyłam na dorosłych, którzy nas mijali. Usmiechali się do moich szaleńców, zagadywali, parę osób zaczęło skakać i wygrywać dzwoneczkowe melodie razem z Tolkiem i Lalką. Okazuje się, że w ludziach czai chęc do skakania i śmiechu, tylko potrzeba małego kogoś, kto by z nich na chwilę zdjął maskę powagi i zachęcił do zabawy. Fajnie jest mieć czas. Tak po prostu: żeby usiąść na trawie i cieszyć się, że dzieci chcą i moga skakać, a nie wkurzać, że ucieka cenny czas. Nie miałam tego w Warszawie. Kiedy tu mieszkalismy, zawsze gdzieś pędziłam...


Wracając oglądaliśmy loty balonem, szliśmy ścieżką nad Wisłą, bawiliśmy się na placu zabaw w piachu nadwiślańskim. Cały czas liczyłam, że dzieci w końcu padną i ich zmęczenie wyznaczy czas powrotu. Ale im bliżej było domu, tym bardziej czułam, że ja mam dosyć, a dzieciakom coraz bardziej ładowały się akumulatorki. Po 7 km oboje tak szaleli, że poddałam się i postanowiłam powoli wracać.


Zakończyliśmy w ukochanej księgarni, tj. w Bajbuku na Saskiej Kępie. Spacer od księgarni do księgarni to to, co MaTolki lubia najbardziej!
W KwiatkarniDzieci dorwały się do chłodnika, a MaTolek został uraczony przepysznym winem.
To są wakacje!


Komentarze

  1. Jezu i Wy tak na piechotę????
    I odkryłaś przede mną Ogród Odkrywców. Nie znałam go. Muszę tam moje maluchy zaciągnąć!
    Długo będziecie się byczyć?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz