zwykły weekend rodzinny



Są takie dni, kiedy lenistwo wychodzi nam uszami. W Lipsku nie mamy mnóstwa znajomych, i przyjaciół, z którymi trzeba się spotkać, nie mamy miliona spraw do załatwienia, a w niedzielę wszystko jest pozamykane, więc nawet żadne "superważne zakupy" nas nie męczą. Można się byczyć. I takie dni są lipsko fajne. Bo nie spieszymy się, nie pędzimy, nic nie musimy. Tak było wczoraj. Mimo zapowiadanego deszczu, obudziło nas piękne słońce. Przeserwisowaliśmy delikatnie rowery po wakacyjnej przerwie i pojechaliśmy na wycieczkę. Jak zawsze, zadziwiła mnie ilość rowerzystów w tym mieście.


Kiedy Tolek zaczął marudzić, że siedzenie Go boli od roweru, wróciliśmy do parku, na trawę. To coś, czego ciągle brakuje mi w Polsce - żeby tak po prostu można się było rozłożyć w parku, na trawie, z rowerami. Bez stresu czy tu akurat wolno, czy dojadę rowerem i czy dzieci nie zadepczą trawy.
W moim ulubionym lipskim parku z oddali słychac koncert jazzowy, w koło widać tłum piknikowiczów - na tyle daleko, żeby nie przeszkadzało, na tyle blisko, żeby dzieci mogły się razem bawić. Latają pszczoły, słychać ptaki, rośnie trawa. To to, za czym tęsknię mieszkając w dudniącym mieście.


Ponieważ nasza sąsiadka, mieszkająca pod nami, nie najlepiej znosi tupot dziecięcych nóg, planem naczelnym wszystkich spacerów i wycieczek jest zmęczenei dzieci tak, żeby po powrocie wybrały statyczne zabawy. A głownym "zmęczaczem" jest TaTolek, który gra z dzieciakami w piłkę, trenuje z Tolkim zapasy, a Lalkę - jak widać - zamęcza śmiechem.


Nie lubię Lipska, nie czuję tu dobrze, nie odnalazłam się w tym państwie. Ale ten park jest najbardziej "moją częścią" naszego obecnego życia. TaTolek, Tolek i Olka szaleją, ja rozkładam się na trawie z aparatem i uwieczniam te chwile, które kiedyś będziemy wspominać z łezką w oku.
Fajne są nasze niespieszne weekendy rodzinne.

Komentarze