MaTOlki w podróży


Wróciliśmy do Lipska. Jest 16 st. C, ale odczuwalna temperatura to pewnie z 10st. Ulewa i wichura jest taka, że wszystko dziś fruwa. W Lipsku pada zawsze - nawet, jak w koło świeci słońce.


Urlop udał nam się średnio. Po pierwsze, jak zwykle przy naszych wyjazdach, spotkały nas anomalie pogodowe. Tym razem w postaci takich ulew, że podobno okoliczne wioski zostały zalane małymi lawinami błota i wody. My, nieświadomi, tylko fotografowaliśmy coś, co jednego dnia było górskim potoczkiem, a drugiego - rwącą rzeką pełną błota. Mieliśmy małą chałupkę wysoko w górach, co było urokliwe do momentu, kiedy nie nadeszła potworna burza i momentami wydawało się, że chałupka, choć z kamienia, odleci w siną dal. Oraz do momentu, kiedy po kilku dniach opadów wszystko nie podeszło grzybem i nie zaczęło śmierdzieć. Ale widzieliśmy Florencję (już nie zrobiła takiego wrażenia, jak wiosną), Sienę (okropnie nas rozczarowała), Luccę (przepiękną, klimatyczną i cichą) i pobliskie wioski. Najpiękniejszy był ostatni dzień, kiedy smażyliśmy się w kostiumach na słońcu, wśród wszystkich ciuchów i pościeli rozrzuconych po trawie, żeby choć na pakowanie wyschło.
Od wczoraj pralka pracuje non stop, uprać trzeba nawet torby podróżne, które śmierdzą wilgocią. Niestety, lipska pogoda nie sprzyja suszeniu i jest szansa, że za dwa dni wszystko zgnije ponownie. Ot, uroki życia na walizkach.


Mamy dość wyjazdów, pakowania, rozpakowywania, prania i prasowania. Nie umiem policzyć ile razy w ciągu ostatnich 18 miesięcy szykowaliśmy walizki.  Nawet dzieci zaczynają wspominać, że chciałyby przestać jeździć. Może trzeba ich posłuchać.

Komentarze

Prześlij komentarz