ostatnie piętro


Mieszkanie na ostatnim piętrze ma wiele minusów: jest wysoko (a brak windy czasem uwiera), jest gorące latem i zimne zimą, ma (to nasze) upiorną sąsiadkę na dole, która wali w ściany za każdym razem, jak Lala podskoczy, albo pobiegnie. Nie raz przeklinałam w duchu, jak tarabaniłam się z zakupami na jednym ramieniu i trzymając pod pachą wierzgającą, ukochaną córeczką, która postanowiła przysiąść w połowie drogi i pozachwycać się nierównościami ściany...

Ale ostatnie piętro ma też plusy: nikt nam nie skacze po suficie (vide sąsiadka z dołu), nikt nie tupie za drzwiami (nikomu nie chce się tu wchodzić bez wyraźnej potrzeby) i mamy przepiękne widoki z okna.  Ponieważ ostatnio pogoda dopisywała, mogliśmy zachwycać się zachodami słońca i nocnymi pokazami.


Jakieś 15-20 lat temu w Polsce był szał na sztuczne ognie. Świątek, piątek czy niedziela - było słychać, widać, można się było zachwycać. Potem prawo się zmieniło i hałasy ucichły. Tu, jak wiele razy pisałam, jest właśnie tak, jak w Warszawie 15 lat temu. Co weekend mamy darmowe pokazy, a "gratis" huki na ulicach pod oknami. Nie sądziłam, że kiedyś fajerwerki mi spowszednieją, ale teraz zaczynam dopuszczać taką myśl..


W weekend mieliśmy gości. Trzy istoty biegały od okna do okna, wydając zachwycone okrzyki przy każdym kolejnym wybuchu. Przypomniały mi, jaką fajną sprawą są fajerwerki... zwłaszcza, jak nie ma się przerażonego zwierzaka w domu. 

Komentarze