cztery pokolenia i technika

Mój 75-letni wtedy Dziadek postanowił nauczyć się obsługi internetu. Siadał z notesem i kazał sobie wszystko tłumaczyć krok po kroku, a On zapisywał "wcisnąć guzik zasilania na komputerze; poczekać x minut, zrobić coś tam". Co chwila Mu się myliło, gubiło, ale internetowi nigdy nie odpuścił i w końcu jakoś się dogadali. Trafiał na różne poszukiwane przez siebie strony i co i raz infekował sobie komputer wszelkimi możliwymi "gołymi panienkami". Wtedy wzywał nas na pomoc i nauka zaczynała się od nowa. Ale próbował, uczył się, CHCIAŁ i budził tym nasz ogromny szacunek (i radość, jak z bezradnością na twarzy i błyskiem w oku wołał w chwilach "infekcji" komputera).

Pokolenie młodsza Mama (moja) dorosła w którymś momencie prywatnego życia do oswojenia tej groźnej maszyny. Smaczku dodawał fakt, że pracowała jako grafik komputerowy na Macach i wydawałoby się, że taka praca wymusza na człowieku pewne umiejętności i odruchy. Figa. Przy domowym PCie łzy się lały strumieniami, a Mama zwiewała gdzie pieprz rośnie przy pierwszej nadarzającej się okazji. No, ale w końcu musiała, usiadła, nauczyła się i radzi sobie nieźle w ramach tego, co naprawdę Jej potrzebne. Tylko czasem szokuje mnie stwierdzeniem, że np. nie umie przesłać mi mailem linka. Ale w końcu nikt nie jest doskonały.

W czasach liceum zaczynałam używać komputera. Głównie jako maszyny do pisania. W pracy stał mi się naprawdę potrzebny i po prostu pojęłam to, czego używałam. I tak zostało. Nie kocham techniki miłością wielką, ale jak bardzo muszę to korzystam. Niestety, na ogół w problemami, zacinaniem się, zawieszaniem, koniecznymi reinstalacjami (robionymi mężowskimi rękami), co i raz - psuciem sprzętu wszelakiego. Jak ktoś szuka kogoś, przy którym wysiada wszystko, co może (i co nie może) - to właśnie ja. Stają ekspresy do kawy, zacinają się bankomaty, padają serwery, wysiadają ksera, nawet kasy w sklepach się przy mnie wieszają!! Tak, mam, przywykłam i żyję możliwie "obok" tych zdarzeń.
Ale mimo tego, że daję radę i korzystam, to coraz częściej w momencie, kiedy biorę do ręki nowy gadżet, muszę się chwilę zastanowić co zrobić, jak, ew. - posiłkować się instrukcją obsługi. Przypomina się wtedy nieporadność Dziadka Andrzeja w okolicach 75 urodzin.

Niepostrzeżenie do głosu zaczyna dochodzić czwarte pokolenie, które mogę obserwować w zderzeniu z techniką. Tolek. Za każdym razem, kiedy Go obserwuję, dosłownie szczęka mi opada.
Mały bierze to, co Mu potrzebne; pyk-pyk-pyk i za chwilę szaleje jak dziki. I nie chodzi o gry - z tymi miewa problemy, a na dodatek nie ma czasu. Tolek wybiera aplikacje, instaluje (za pozwoleniem, rzecz jasna), włącza, wyłącza, segreguje i robi 50 rzeczy, o których ja nawet nie myślę. Coraz częściej to On pomaga Babci ustawić coś w komórce czy znajduje jak coś u mnie zrobić w telefonie. Dla mnie telefon to urządzenie służące do rozmawiania. Dla Tolka  dodatkowo jest to dyktafon, aparat fotograficzny, kamera, notes, kalkulator, poziomica, źródło szybkiego dostępu do internetu, radio, zegarek, kalendarz i jeszcze kilka innych rzeczy, których ja nawet nie wymienię. Dodam dla ułatwienia, że Mały nie ma swojego telefonu, nie spędza w związku z tym nad nim długich godzin i wychodzi Mu to "mimochodem".
Ograniczam Mu ten dostęp jak mogę, chowam, zabraniam, podsuwam tradycyjny kalkulator, wręczam kartkę i długopis... ale coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że z nas dwojga to On staje się bardziej świadomym użytkownikiem elektroniki. W szkole uczą się jak znaleźć potrzebną im wiedzę w internecie (i książkach!), jak używać komputera tak, żeby faktycznie im pomagał w pracy, TaTolek też dodaje do tego swoje nauki. A Tolkowi coraz więcej rzeczy wychodzi naturalnie, intuicyjnie. U mnie ta intuicja wygasła gdzieś między końcem studiów, zmianą pracy, a zajmowaniem się dziećmi.
I coraz częściej się zastanawiam: kiedy zasiądę z notesikiem, a Tolek zacznie mi dyktować "włącz komputer, wciśnij klawisz...."

Komentarze