św. Mikołaj i Święta

 prezenty od Antosia sprzed kilku lat


Grudzień idzie, nie ma na to rady... wśród znajomych dalszych i bliższych zaczyna się polowanie na prezenty, zamawianie odwiedzin św. Mikołaja (nawet, jeśli czasem nazywa się inaczej), pakowanie, przemycanie do domu w tajemnicy przed wszystkimi. 
Na fali tych działań zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak różnie każda rodzina tłumaczy dzieciom (nie)istnienie świętego z prezentami i co z tego wynika. 
Część naszych znajomych powiedziała wprost: "on nie istnieje, sami kupujemy" (i trzeba być grzecznym, żeby coś dostać) - czasem jest to spowodowane przekonaniami, czasem chęcią "nieokłamywania dzieci", a czasem łatwością wymuszenia na dzieciach "dobrego zachowania". Inna część idzie w zaparte, że tak, to Mikołaj, przychodzi, przynosi, istnieje - i tylko rosnące dzieci robią się problemem, bo trzeba w końcu jakoś wybrnąć z tego galimatiasu, ale nie ma pomysłu jak. 
Dzięki naukom mojej Przyjaciółki (nie kłam dzieciom, ale nie pozbawiaj ich marzeń), my jesteśmy gdzieś po środku i bardzo chwalimy sobie nasze rozwiązanie. Poza tym, uczciwie trzeba przyznać, dzieciaki ładnych parę razy widziały "skradanie" mojego Teścia (Dziadku, co robisz?! Prezenty wykładam, a co?!) i nie sensu iść w zaparte, że Dziadek właśnie spotkał odjeżdżające sanie.
Nasza wersja to ta, że Mikołaj jest, mieszka w Rovaniemi, w Finlandii, ale po pierwsze wszędzie by nie dojechał, po drugie jest dużo samotnych ludzi i Mikołaj stara się dbać właśnie o nich. Dlatego to ludzie dają prezenty tym, na których im zależy, których kochają, o których myślą. Każdy kupuje lub robi prezenty każdemu. Ponieważ w tym roku podeszliśmy do tematu niezwykle ambitnie, to nasz warsztacik już ruszył. Nawet Lala już coś sama "rzeźbi". W zeszłych latach m.in. piekliśmy i wręczaliśmy pierniczki, Antoś robił ozdoby świąteczne, robiliśmy wieńce na drzwi z popcornu. 
Dzięki świadomości dzieci, że obdarowujemy się wzajemnie, w Wigilijny wieczór każdy się skrada i wrzuca pod choinkę przygotowane przez siebie prezenty jak inni nie widzą - dzieciaki są tak samo przejęte skradaniem się tak, żebyśmy nie zauważyli, jak my - skradaniem się przed Nimi. 
Poza tym pakujemy zabawki i ciuchy i oddajemy do domu dziecka - żeby pomóc Mikołajowi i żeby pokazać dzieciakom, że o samotnych też trzeba dbać, bo nigdy nie wiadomo gdzie ktoś zostanie bez nikogo... 


Co roku trzymam się sztywno wszystkich "wypada", "powinno się" i "nie można". W rezultacie choinka trafia do nas zdecydowanie za późno jak na nasze potrzeby, kolęd (które uwielbiam), słuchamy tylko kilka dni w roku (na tyle krótko, że Tolek ich nie pamięta), a pieczenie pierniczków, ciastek, ciasteczek i robienie ozdób świątecznych wychodzi nam w tym samym czasie i jest... nerwowo. No więc zastrajkowałam (sama przed sobą, tj. przed normami, które to ja mam w głowie i które to ja narzucam w domu). W tym roku będzie inaczej, niż zawsze, bo będziemy we czwórkę i dlatego wszystko robimy w swoim rytmie i tak, jak sami chcemy. Dlatego już w listopadzie daliśmy sobie prawo do CZEKANIA. W tym roku zachwyciło nas szycie z filcu. Potem przyjdzie czas na masosolki, a potem... się zobaczy. Choinka stanie wcześniej, kolędy już "lecą" na okrągło i marzę sobie, że w końcu dzieci zachwycą się ich śpiewaniem tak, jak ja. Z radością zapalam świeczki, ustawiam mikołajki, wieszam ozdóbki. I cieszę się, po prostu. A dzieci razem ze mną. TaTolek zachowuje rozsądne milczenie i godzi się na wszystko tak długo, jak nie każemy Mu piec/szyć/lepić/wycinać. Jest dobrze. 

A jakby ktoś chciał zobaczyć sam, albo pokazać dzieciom gdzie mieszka święty Mikołaj, to polecam zdjęcia z mojego zaprzyjaźnionego portalu: http://www.gremina.eu/europa/laponia-rovaniemi-wioska-sw-mikolaja.html Marzę sobie, że kiedyś tam wszyscy pojedziemy. 

Komentarze