starcie MaTOlków z choinką, 1:0 dla nas


 Przygotowania świąteczne idą nam w tym roku jak jeszcze nigdy:
- upiekliśmy ciasteczka, ale "zjadły się" zanim dobrze skończyliśmy je robić
- na początku tygodnia rozchorował się Tolek, czym skutecznie uziemił w domu MaTolka, która miała milion spraw do załatwienia i dwa miliony rzeczy do dokupienia,
- Tolek pozbierał się stosunkowo szybko, za to chwilę potem padła Lalka - jest zasmarkana, zachrychana i nie bardzo toleruje w najbliższym otoczeniu kogokolwiek poza MaTolkiem (który to MaTolek dalej nie ma przez to jak załatwić czegokolwiek),
- TaTolkowa firma bije rekordy ilości pracy, co chwila są jakieś kłopoty do rozwiązania i zwoływane na poczekaniu spotkania, co skutkuje tym, że niedługo TaTolek chyba wyprowadzi się do biura, żeby nie jeździć do Niego co chwila,
Wczoraj postanowiliśmy przełamać złą passę i ruszyć do przodu. W przerwie pracowej TaTolek kupił i oprawił choinkę. Potem wrócił do biura, a rodzina zachrychańców starannie ubrała pokaźne drzewko.
Niestety skubana choineczka wyczekała, aż schylałam się po OSTATNIĄ bombkę i mnie zaatakowała, tj. wskoczyła mi na plecy i obrzuciła świeżo zawieszonymi bombkami, masosolkami i lampkami. Bolało. ;)


BabcioTolka ciągnęła, MaTolek pchała i choinka została przywrócona do pionu, a następnie za karę przywiązana do kaloryfera. Niestety, w nocy znowu drzewko wygrało i pacnęło na ziemię. Chrzęst bitych bombek obudził tych, którzy przespali samą wywrotkę.
Rano obchodziliśmy wielkim łukiem powaloną choinkę i udawaliśmy, że właśnie tak miało być. Problem polegał na tym, że nie ma do czego przywiązać choinki z drugiej strony, a że wszystkie ściany  w naszym mieszkaniu są z karton-gipsu, to nawet porządnego gwoździa nie można wbić, bo i tak natychmiast się ze ściany wysunie.


Dopiero TaTolek wpadł na pomysł, dzięki któremu wszystko wróciło do normy. "Sprzedajemy" nasz pomysł dalej, bo może jeszcze komuś się przyda.

Komentarze