książki w domu


Wiele lat temu pewna daleka znajoma powiedziała mi, że nie lubi domów, w których są książki. Dlaczego? Bo psują wygląd, wprowadzają nieład, zaburzają koncepcję kolorystyczną pomieszczeń i jeszcze na dodatek łapią kurz. Najpierw myślałam, że to (kiepski) żart, ale po chwili okazało się, że mówi zupełnie serio. Mimo upływu czasu do tej pory pamiętam swój szok.
Owa znajoma była bardzo konsekwentna. Mimo rodzących się kolejnych dzieci, dom pozostał nieskażony żadną książką. Dziwnym trafem dzieci też "uznały" (zanim dobrze zaczęły mówić), że nie lubią czytać i nie chcą mieć w pokojach zaburzonych koncepcji kolorystycznych.


Dzisiaj TaTolek odjedzie do Polski, uwożąc w samochodzie 16 kartonów z książkami. 500 kg tego, co kocham najbardziej (i nie myślę teraz o TaTolku) będzie stało przez kilka miesięcy w ciemnych pudłach i czekało na odzyskanie miejsca na półkach. Tymczasem w domu po raz pierwszy pozostały puste regały, z marnymi niedobitkami lekturowymi, które zachowaliśmy sobie jako najpilniej potrzebne.


Jest niekolorowo i ponuro. Gdyby nie silna świadomość, że czemuś to służy, to byłoby mi bardzo smutno. Zdaję sobie sprawę, że każdy ma swojego świra, a moim są książki; na fali swojej szajby od dwóch dni dumam gdzie postawić kartony, żeby książkom nie było za zimno, za ciepło czy za wilgotno; kiedy je wietrzyć, kiedy włączać ogrzewanie. No i czy aby na pewno żaden róg się nie uszkodzi w podróży.
Dom bez książek jest beznadziejnie pusty.

Komentarze

Prześlij komentarz