Muzeum Historii Naturalnej w Berlinie


Jednym z najważniejszych według Tolka punktów programu zwiedzania Berlina była wizyta w Museum fur Naturkunde, tj. Muzeum Historii Naturalnej. Tak jak pisałam wczoraj, przypadek sprawił, że to właśnie od tego miejsca zaczęliśmy zwiedzanie. Ledwo przekroczyliśmy próg, kiedy spod sufitu wyjrzała na nas głowa dinozaura ociekająca śliną. Mniej więcej wtedy dzieci oszalały ze szczęścia. Dzięki pięknej niemiecczyźnie Tolka odnaleźliśmy w piwnicy szatnię (jak później widzieliśmy wcale nie jest to takie oczywiste i połowa ludzi nosi kurtki w garściach) i za moment zaczęliśmy zwiedzanie. Przy samym wejściu można wypożyczyć słuchawkę-przewodnika (są nawet polskojęzyczne). Przy każdym eksponacie wbija się odpowiedni kod i męski głos (jak ze starej kroniki filmowej), przenosi nas w czasie na miejsca wykopalisk i badań.


Muzeum składa się z kilku sal: pierwsza jest pełna szkieletów dinozaurów, w tym największego na świecie brachiozaura, który na początku XX wieku został odkryty w Tanzanii. Jak powiedziała nam mądra słuchawka, ten brachiozaur jest podwójnie wyjątkowy: po pierwsze dlatego, że jest największy, po drugie dlatego, że odnaleziono także jego czaszkę. Okazuje się, że akurat ta część szkieletu na ogół się nie znajduje - toczy się gdzieś poruszana ruchami tektonicznymi i ginie bez śladu.
Następna sala to wypchane zwierzęta i trochę wykopalisk. Zderzenie ze szkieletami dinozaurów jest na tyle duże, że sala wydała się dzieciom mało ciekawa i pokłusowali dalej, tj. do mini-planetarium. Tam zapadliśmy na miękkiej kanapie i wpatrzyliśmy się w "niebo". DemOlka była zachwycona wirującymi planetami, galaktykami i słońcem.


Na końcu widok z kosmosu zaczął przybliżać się coraz bardziej, aż kamera "wjechała" Europy, do Niemiec, Berlina, wpadła przez dach do muzeum i nagle zamiast kosmosu zobaczyliśmy nasze twarze.


Film trwał kilka minut - akurat tyle, ile nasza Córka dała radę wyleżeć spokojnie. Następna sama pełna była wypchanych zwierząt. Nasz amator płaszczek nie mógł się oderwać zwłaszcza od tej gabloty:


Większość zwiedzających to ludzie z dziećmi. Mali szaleli zachwyceni, wydając głośne okrzyki radości lub grozy. Ja momentami czułam się dosyć niepewnie. Rozumiem, że nauka tego potrzebuje, ale wypchane psy powodowały, że starałam się raczej tak patrzeć, żeby nie widzieć. Wśród wypchanych zebr, lwów, płaszczek i węży, jedna gablota szczególnie przykuwała uwagę. Była to część wystawy dotycząca mutacji. Tolka wbiło w ziemię i posiłkowaliśmy mądrą słuchawką, żeby oderwać wzrok od zmutowanych potworków w słoikach.


Przeszliśmy do kolejnej sali i wpadliśmy z deszczu pod rynnę, bowiem znaleźliśmy pomiędzy niezliczonymi półkami z formaliną. Mina Tolka dobrze oddaje to, co kłębi się człowiekowi wtedy w głowie (oczywiście Tolek stoi na tle płaszczek):


Sala formalinowa to ostatnie pomieszczenie. Tam trzeba zawrócić i od końca przejść wszystkie widziane już same.  Niektóre ekspozycje wydawały mi się dosyć szokujące, jak ta, która obrazowała kolejne etapy wypychania zwierząt. To ja byłam najbardziej poruszona, dzieciaki przyjęły to jaką naturalną część nauki i poszły dalej:


Ostatnia sala dotyczy geologii. Wydaje mi się, że prawie każdy okołodziesięcioletni chłopiec interesuje się skałami i minerałami. Tolek najchętniej zostałby tam na cały dzień. O każdym eksponacie czytał, słuchał, a Jego fascynacja rosła z minuty na minutę:


Czy było warto? Ja marzyłam o Pergamonmuseum, więc od razu byłam nastawiona negatywnie. Na miejscu bardzo starałam przekonać samą siebie, że podoba mi się to, co widzę, ale tak naprawdę jedyne, co mi się podobało, to zachwyt dzieci (i zainteresowanie TaTolka). Mniej więcej 20 lat temu byłam w Natural History Museum w Londynie i zdecydowanie to angielskie muzeum pozostanie w mojej pamięci na dłużej.
W przewodnikach można wyczytać, że berlińskie muzeum jest jednym z największych na świecie, jest rozlokowane w neorenesansowym gmachu wzniesionym specjalnie na jego potrzeby w latach 1883-1889 oraz że zachowało niepowtarzalną staroświecką atmosferę*. I z tym ostatnim się zgadzam. Wszystko jest lekko trzeszczące, mocno zakurzone i moim zdaniem mocno odstaje od obecnych standardów muzealnych. Na szczęście dzieci o tym nie wiedzą.


*Przewodnik Wiedzy i życia, Warszawa 2009

Komentarze

Prześlij komentarz