sprzedawanie i oddawanie

wieczorem:
- Wyrwij lodówkę spomiędzy szafek i wystaw na sprzedaż, ok?
- ok.

rano:
- Wystawiłeś lodówkę na e-bayu?
- Nie. Nie mogę Was zostawić na półtora miesiąca bez lodówki!!
- Dlaczego? Jest zimno, wystawimy sobie jedzenie na balkon.
- A jak się zrobi ciepło?
- To wtedy klops.

w środku dnia:
- będę jechał na zakupy, przywieźć coś?
- tak: zgrzewkę mleka bez laktozy, zgrzewkę mleka ryżowego, zgrzewkę mleka sojowego, kilka kilogramów mrożonych owoców, kartofle, marchew, kilka litrów płynu do prania, ze 3 kg płatków owsianych... (itd., itp.)
[TaTolek milczy nieco osłupiały]
- no co się dziwisz? Robię zapasy, żeby potem wszystkiego nie nosić na górę z dziećmi.

Takie rozmowy toczymy teraz od rana do wieczora. TaTolkowi czas kurczy się w tempie zastraszającym. Zostały cztery dni. MaTolkowi czas rozciąga się z dnia na dzień bardziej i półtora miesiąca brzmi prawie jak wieczność. MaTolek sprzedałaby już najchętniej wszystko, żeby czuć, że coś się dzieje, że to się niedługo skończy, a potem najwyżej koczowałaby pomiędzy kartonami i resztkami mebli. TaTolek coraz mocniej oponuje, bo nie wyobraża sobie zostawienia rodziny bez szaf, kanapy, lodówki czy kuchenki. MaTolek po cichu przyznaje Mu rację, ale przecież jakoś tego wszystkiego musimy się pozbyć, a łatwiej teraz, kiedy TaTolek może pomóc to ewentualnym kupcom wynieść z mieszkania i znieść na parter. Bez Niego nie będę miała jak pomóc choćby dlatego, że nie zostawię samych dzieci w domu.

Po tygodniowej dawce polskiej telewizji mam w głowie Majdan i przedziwny dom Janukowycza. Myślę o ludzkiej potrzebie posiadania i kolekcjonowania. I śmiech pusty mnie ogarnia ma myśl o naszych dumaniach czy da się przeżyć sześć tygodni bez lodówki czy sofy, kiedy odłączyć telewizję, a do kiedy niezbędna będzie pralka. Rozglądam się po dziesiątkach rzeczy, które walają nam się po podłodze (pozbawione swojego miejsca w szafach) i dziwię się ile znowu nagromadziliśmy. Połowę z tych rzeczy mogłabym od razu wywalić i przez najbliższe pięć lat pies z kulawą nogą nie zauważyłby braku. DemOlka ma tyle ciuchów, że kilkoro dzieci mogłoby chodzić w nich okrągły rok, MaTolek upchała tyle ubrań "na po schudnięciu", że kilka kobiet różnych rozmiarów mogłoby z powodzeniem zapełnić swoje szafy, a Tolek ma pełne skrzynki zabawek, z których już dawno nie korzysta.
Chyłkiem pakuję to wszystko do worków i wynoszę do pojemników "PCK". Niech się komuś przyda. Dzieci odkrywają niecną działalność matczyną i - ku mojemu zaskoczeniu - dołączają się niej. Oddają pluszaki, klocki i ubrania, żeby ktoś się ucieszył. Mądre te nasze dzieci.

Komentarze